08 września, 2015

12.

     Drogi Yannicku,
     Z góry przepraszam Cię za chaos w mojej wypowiedzi, ale myślę, że ze względu na okoliczności wykażesz się zrozumieniem. Drży mi ręka i wiem, że nie chcę przechodzić przez to piekło po raz drugi. Pisanie listów pożegnalnych jest tak samo przerażające jak wizja śmierci na arenie...

   
 Pociągam nosem i wierzchem dłoni ocieram zbłąkaną łzę. Nie spodziewałam się tak silnych emocji. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek dostanę jeszcze szansę na rozmowę z najbliższymi osobami. Nie spodziewałam się, że to będzie tak cholernie boleć, nawet, jeśli mój kontakt ogranicza się do nabazgranych na kartce kilku słów. Lecz właśnie te słowa, które wypełzają poza obszar moich myśli, dają mi do zrozumienia, jak strasznie żałosne i rzeczywiste jest moje położenie. Jak bezsilna jestem w obliczu niebezpieczeństw, które czyhają na mnie na arenie. I nagle zdaję sobie sprawę, że moja świeczka, symbol życia, pali się ledwie dostrzegalnym płomieniem. I każdy trybut bez wysiłku może go zgasić. Raz na zawsze.
     PROSZĘ PAŃSTWA: WYELIMINOWANA.

     ...Przesyłam dwie wiadomości w nadziei, że ten list dotrze bezpośrednio do Ciebie. Nie chcę dzielić swoich myśli z nikim innym. Nie chcę powiedzieć ani słowa nawet mamie. Nie potrafię. Dlatego proszę Cię, byś przekazał jej, że ją kocham. Że jestem silna i wyszkolona. Że dam z siebie wszystko i zwyciężę. Powiedz jej to, co tylko uznasz za stosowne. Co sprawi, że podniesiona na duchu spokojnie będzie wyczekiwać mojego powrotu. Wiem, że to niemożliwe, ale postaraj się ją uszczęśliwić. I proszę Cię, byś otoczył ją opieką w chwili, gdy armatni wystrzał zakomunikuje mój zgon.

     A teraz wiadomość dla Ciebie.

     Trafiłam na arenę, tak jak się tego spodziewałam. A teraz spodziewam się śmierci. Jednak intuicja bywa czasami zawodna, dlatego nie zamierzam poddać się bez walki. W moich snach widzę przeróżne scenariusze zgonów. Umierają moi przyjaciele, jak i również ludzie mi zupełnie obcy. Lecz najczęściej to ja jestem ofiarą. Leżącą w agonii, bezbronną i bezwartościową plamą na mapie państwa Panem. Ale wiesz co? Jedna, bliska mi osoba zawsze zwycięża. Ian. I to dla niego muszę przetrwać jak najdłużej. Wierzę w jego zwycięstwo. Wierzę w to, że uda mu się wygrać. I będę tarczą, która nie pozwoli, by odszedł. Wisi na mnie ciężar odpowiedzialności za jego życie i obiecałam sobie, że pomimo ran, będę ten ciężar dźwigać.
     To, co teraz napiszę, wydaje się być kompletnie irracjonalne, ponieważ świadomie skazuję Cię na niebezpieczeństwo. Ale taka jest moja ostatnia wola. Pragnę, byś pomścił moją śmierć. Byś zrobił wszystko, co w Twojej mocy, abym została zapamiętana. Nie tylko przez chwilę, gdy szczypce poduszkowca uniosą w górę moje ciało, a ludzie pomyślą, że byłam walecznym trybutem.
     Wiesz, że to, czego najbardziej teraz pragnę, to śmierć Aldousa Pullmana! Lecz nie mogę oczekiwać od Ciebie wzniecenia powstania. To niedorzeczne i niesprawiedliwe. To mi odebrano prawo do życia. Ty pozostajesz bezpieczny. I wierzę w to, że przez kolejne lata dożynek zostaniesz oszczędzony.
     Jestem trybutem z Dwunastego Dystryktu, który niedługo przywita się ze śmiercią. Jeśli dopisze mi szczęście, będzie to spotkanie niemal bezbolesne. Trzymaj za to kciuki. Bo pozostała mi jedynie wiara w to, że nie będzie bolało. Nie chcę, żeby bolało. Już teraz pali mnie sama świadomość tego, że wszyscy doznają przeze mnie cierpienia, bo nie będę w stanie zawalczyć o własne życie. Ale ból utraty minie i wszystko powoli zacznie wracać do normy. Będziecie żyć jak dotychczas. I tylko czasem mama spojrzy na starą fotografię i przypomni sobie, że taki ktoś jak Iness Bentley tutaj mieszkał. Po czym odłoży zdjęcie, wyjrzy przez okno i przywita nowy, pozbawiony mojego istnienia dzień...
     Drogi Yannicku, nie jestem dobra w pisaniu listów, a teraz, kiedy ciało odmawia mi posłuszeństwa, jest jeszcze gorzej. Wszystko, co tu znajdziesz, jest tylko stekiem rozpaczliwych bzdur. Chciałabym jednak, byś zapamiętał mnie jak najlepiej i zapomniał o tym, co było złe. Wiem, że brzmię zupełnie tak samo, jak wychowawcy, odsyłający w świat swoich wychowanków. Ale tu nie chodzi o koniec roku. Oboje o tym wiemy. To pożegnanie oznacza coś więcej.

Zatem żegnaj na zawsze,
Iness

     Odkładam długopis i przeszywa mnie dreszcz, mimo że w pomieszczeniu jest gorąco. To koniec. Skończyłam pisać list, który teraz wkładam do koperty, nawet go powtórnie nie czytając. Przez chwilę zastanawiam się, czy wyciągnąć kolejną kartkę i napisać do mamy. Ale wiem, że nic by z tego nie wyszło.
     Zaklejam kopertę i małym druczkiem zapisuję adres. Ręka na chwilę zatrzymuje się, gdy piszę imię mojego przyjaciela. Czuję, że nie powiedziałam mu wszystkiego. Nie każdy ma okazję pożegnać się z bliskimi przed śmiercią. Ludzie często odchodzą niespodziewanie, zostawiając rodziny w atmosferze kłótni i nieporozumień. Ja dostałam szansę, by powiedzieć dokładnie to, co chciałam. A i tak skupiłam się wyłącznie na igrzyskach. Nie wspomniałam o relacjach, jakie łączyły mnie z Yannickiem, nie powiedziałam, jak wspaniałą jest osobą. Jak bardzo lubiłam spędzać z nim czas, bo wiedziałam, że potrafi mnie rozśmieszyć w chwilach, gdy miałam ochotę na płacz. Skupiłam się wyłącznie na sobie i na dodatek postawiłam wymagania. Pomścij moją śmierć. Co to w ogóle za prośba?
     Przez chwilę rozważam podarcie listu, ale wtedy przypominam sobie, jak wiele potu i łez wymusiło na mnie jego napisanie. Drugi raz nie podjęłabym się tej pracy. Dlatego zostawiam tekst bez zmian, odkładam kopertę na bok, po czym opieram się plecami o zimną ścianę i przyciągam do siebie kolana. Wybucham szlochem. Niekontrolowanym, przerywanym spazmatycznymi jękami szlochem. Uświadamiam sobie, że nic już nie mogę zrobić. Pozostaje mi jedynie gra aktorska. Gra, dzięki której mogę utrzymać Iana przy życiu. Bo za jego życie biorę pełną odpowiedzialność. Tak samo jak poniosę pełną odpowiedzialność za śmierć osób, które tylko odważą się go dotknąć. I tak jak ktoś poniesie odpowiedzialność za mój zgon.
     W chwili gdy przestaję płakać, słyszę kroki. Dla bezpieczeństwa podchodzę do włącznika i gaszę światło, w obawie, że jasna poświata wypłynie przez szparę w drzwiach, a zainteresowany strażnik wejdzie do pokoju, by zorientować się, kto jest w środku. Gdy kroki są coraz głośniejsze, wpadam w panikę, a w momencie, gdy zapada cisza, zdaję sobie sprawę, że ten ktoś stoi już po drugiej stronie drzwi. W ułamku sekundy chowam się za starym biurkiem, bo nie widzę lepszego wyjścia z sytuacji, tym bardziej, że nie mam czasu do namysłu. W chwili, gdy moja głowa chowa się za linią drewnianego blatu, słyszę charakterystyczny dźwięk pociągnięcia za klamkę. Czuję się zupełnie jak w chwili, gdy chowałam się za drzewem poza terenem Dwunastego Dystryktu. Wtedy mi się nie udało. To właśnie wtedy wydałam na siebie wyrok śmierci.
    Ktoś wchodzi do pomieszczenia i ostrożnie włącza światło. Wtedy moim oczom ukazuje się leżąca nieopodal koperta, niczym nieosłonięta przed oczami strażnika. Cholera. Nie mogę po nią sięgnąć ręką, ponieważ musiałabym wychylić się poza obszar biurka. Pozostaje mi jedynie czekać w nadziei, że mężczyzna niczego nie zauważy.
     Kiedy w pośpiechu kryłam się za biurkiem, usiadłam niewygodnie na jednej nodze i teraz chciałam zmienić pozycję. Kiedy unoszę się lekko w górę, co prawda najciszej jak potrafię, uderzam głową w lekko odsuniętą szufladę. Przeklinam w duchu swoją niezdarność, po czym słyszę zaniepokojenie strażnika. Szybko wymyślam pewne ryzykowne rozwiązanie. Zaczynam wydawać z siebie dziwny pisk, przypominający głosik myszy. Czuję się jak wariatka, ale jak wiadomo – tonący brzytwy się chwyta. Moja zabawa w zwierzątko, ku mojemu zdumieniu, przynosi jednak rezultaty. Czuję, że wielki głaz spada mi z serca.
     – Cholera, znów te myszy – warczy strażnik, po czym słyszę odgłos przesuwających się wieszaków. Mężczyzna najprawdopodobniej postanawia się przebrać. Najpierw rozsuwa kombinezon, później zdejmuje coś jeszcze. Element garderoby pierwotnie ma opaść na biurko, jednak zsuwa się z blatu i znajduje swoje miejsce prosto na mojej głowie. Kiedy biorę go w ręce, okazuje się, że to męskie slipy, co oznacza, że przebywam w jednym pokoju z nagim mężczyzną. Od razu modlę się w duchu, by strażnik nie wpadł na pomysł, żeby wrócić po zgubę i wrzucić ją do kosza na bieliznę. Wyobrażam sobie jego zdziwienie, gdy zagląda za biurko i znajduje tam trybuta wymachującego jego slipami. Sytuacja ta byłaby całkiem zabawna, gdyby nie fakt, że skończyłaby się dla mnie tragicznie.
     To jednak bałaganiarz, przyznaję z ulgą, kiedy światło gaśnie, a drzwi się zamykają. Odrzucam bieliznę na bok i chowam list do kieszeni munduru oznaczonego plakietką „Rod”. Dla pewności sprawdzam, czy inny strażnik nosi takie samo imię jak mój ojciec, na szczęście ten strój jest jedyny. Powoli otwieram drzwi i uciekam do swojego pokoju najszybciej jak tylko potrafię. Kładę się na własnym łóżku, oczywiście po drodze potykając się o stertę pudeł.
     Nagrania z poprzednich igrzysk.
     Wybieram losowo jedną z płyt i wsuwam ją do odtwarzacza. W domu nie posiadam takiego typu rzeczy, a z braku instrukcji muszę się nieźle namęczyć, by wszystko zaczęło poprawnie działać. Naciskam play i słyszę pukanie do drzwi.
     Ktoś mnie nakrył, to moja pierwsza myśl.
     Niepewnie pociągam za klamkę.
     – Płakałaś? – pyta Ian, wsuwając się do środka. Nawet nie wie, jak bardzo się cieszę, że go widzę.
     – Tak, ale nie... – zamieram w pół słowa, orientując się, że jesteśmy na podsłuchu. – To nic takiego – poprawiam się i żałuję, że nie mogę o niczym powiedzieć mojemu przyjacielowi.
     Ian przez chwilę patrzy na mnie podejrzliwie, ale z pewnością sam przeżywa podobnie całą sytuację, więc po chwili odpuszcza i zagląda do wnętrza jednego z pudeł.
     – Pomyślałem, że możemy obejrzeć wspólnie nagrania z igrzysk.
     Kiwam głową mówiąc, że właśnie wybrałam jeden z filmów i oboje siadamy na łóżku. Ponownie naciskam play i moim oczom ukazuje się arena wyglądająca jak szachownica, z pionkami wielkości trybutów. Każdą z dwunastu planszy oddzielają wielkie pola kukurydzy. Gdzieniegdzie znajdują się również drzewa i malutkie stawy, które wśród gęstych zarośli wyglądają jak oaza na pustyni. Oczywiście trybuci nie widzą niczego, poza własną planszą i kukurydzianym żywopłotem. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie planszy, wśród pionków, stoi trybut. Na środku znajduje się kilka potrzebnych do przetrwania przedmiotów. Mini róg obfitości. Jak się okazuje, trybuci na każdej z plansz dobierani byli w sposób losowy. Na dwóch planszach wylosowano parę z jednego dystryktu. Wśród szczęśliwców, którzy znajdowali się na planszy wraz z sojusznikiem, była Krista. Nasza mentorka. Wybrałam losowe nagranie igrzysk i trafiłam akurat na nią!
     Kobieta, a wtedy kilkunastoletnia dziewczyna, miała dużo szczęścia, ponieważ inni trybuci odwalili za nią dużą część roboty i kiedy przeciwnicy samotnie wędrowali wśród pól, Krista wraz z pomocą partnera z łatwością mogła ich dopaść.
     Na pierwszych trzech planszach znajdowali się zawodowcy. Wiem to, ponieważ przed rozpoczęciem walk na ekranie pojawiały się nazwiska i numery dystryktów. Jedna para pochodziła z Dwójki, natomiast Jedynka i Czwórka była przemieszana. W ten sposób już na samym początku zmarło dwóch zawodowców, kolejnych dwóch zostało rannych, ponieważ walki wręcz były dość brutalne. Na pozostałych planszach ludzie zabijali się na przeróżne sposoby. Używali pięści, noży, maczug, szabli, lin do duszenia... Dwie osoby uciekły w pole kukurydzy, wymigując się w ten sposób od walki. I tak pierwszego dnia zmarło ośmiu trybutów.
     Przez następny dzień nastolatkowie poznawali teren. Szukali wody i sposobu na zdobycie pożywienia. I nie, kukurydza nie była jadalna. Przekonał się o tym trybut z piątki, który już po kilku kęsach upadł na ziemię, a armatni wystrzał zakomunikował zgon. Jedna dziewczyna wpadła w zasadzkę trybutów z Dwójki, a zawodowiec z Czwórki zaczął konać w wyniku ran zdobytych na szachownicy.
     Na skróconym nagraniu w ogóle nie pokazywano Kristy, nie licząc chwili, gdy znajdowała się na polu do gry w szachy. W każdym razie radziła sobie dobrze, bo gdyby coś było nie tak, kamera od razu by to zarejestrowała. Tak jak pokazała trybuta z ósemki, który został pokąsany przez żmiję, a lekarstwo nadal do niego nie przychodziło.
     Muszę zawalczyć o sponsorów, myślę, kiedy patrzę na biednego chłopaka. Nie chcę umierać jak on. W cierpieniu i samotności. Wolałabym już zginąć z rąk zawodowca. Albo chociaż z rąk dwunastoletniego Conora.
     Walki na arenie trwały jeszcze cztery dni. Na nagraniu były to niespełna trzy godziny. Piąty dzień miał wszystko rozstrzygnąć. Na arenie pozostała dziewczyna z Dwójki, która przechytrzyła swojego partnera z dystryktu i w nocy zadźgała go na śmierć, para z Dziewiątki, w tym Krista, dogorywająca dziewczyna z Jedynki oraz chłopak z Szóstki. Jak można się domyślić, ranna dziewczyna zmarła, kilkakrotnie trafiona kamieniem w głowę. Pozostała czwórka zawodników została, dzięki zasadzkom Kapitolu, zapędzona w kozi róg. Wtedy, na jednej z plansz szachownicy, rozpoczęła się walka na śmierć i życie. Chłopak z Szóstki jako jedyny nie posiadał broni, więc zmarł niemal natychmiast, bezbronny wobec trójki napastników. W trakcie walk trybut z Dziewiątki rzucił nożem w dziewczynę z Dwójki. Ta, trafiona w bok, odpłaciła się pięknym za nadobne. W tym samym czasie Krista, stojąc za swoim kompanem, uniosła w górę maczugę i uderzyła go w głowę. Chłopak upadł na ziemię. Kiedy nasza mentorka wyjęła z jego brzucha nóż, cisnęła nim z powrotem w przeciwniczkę, używając przy tym całej swojej siły. Spudłowała. Konający chłopak nie miał już szans, więc nikt nie zwracał na niego uwagi. A Krista ruszyła do walki wręcz. Uzbrojona w maczugę z kolcami i pozbawiona jakichkolwiek skrupułów, miała duże szanse na wygraną. I w końcu zadała ostateczny cios. Dwa wystrzały armatnie zabrzmiały niemal równocześnie. Krista zwyciężyła.
     Ekran zalewa się czernią a ja uświadamiam sobie, że od kilku godzin nie zamieniłam z Ianem ani słowa. Zupełnie tak, jakby dzieliła nas niewidzialna bariera, za którą każde z nas w samotności analizuje obejrzany film.
     – Jest późno, powinienem już iść.
     – Obejrzymy coś jutro? – pytam zbyt entuzjastycznie. Chociaż wydarzenia na ekranie są brutalne, wiem, że im więcej zarejestruje mój mózg, tym łatwiej będzie mi później przetrwać.
     – Jutro? Jutro zaczyna się szkolenie! Na śmierć zapomniałem! Lavinia nie mogła cię znaleźć, więc poprosiła, bym to ja przekazał ci wiadomość. O ósmej mamy zejść na śniadanie, a o dziesiątej Krista zaprowadzi nas na salę treningową. Mówiła też, że jeśli życzymy sobie zajęć indywidualnych, powinniśmy się wpisać na specjalną listę.
     – A co z paradą trybutów? – pytam. W poprzednich latach wszyscy trybuci brali udział w dwudziestominutowym przemarszu, z udziałem konnych rydwanów. Wtedy styliści dbali o to, by ich podopieczni z jak najlepszej strony zaprezentowali się publiczności z Kapitolu. Wśród tłumu znajdowali się sponsorzy.
     – Zrezygnowano z niej, a zamiast tego, zważywszy na fakt, że nie jesteśmy wyszkoleni, przedłużono nam liczbę dni treningowych. Po pięciu dniach będzie czekał nas pokaz indywidualny, a dzień później wywiad w studiu Flickermana. To oznacza, że dokładnie za tydzień czeka nas...
     –... arena – dodaję, widząc wahanie Iana. Chłopak przytakuje.
     A więc zostało już tylko siedem dni. A potem ja, Ian i dwadzieścia cztery inne osoby gotowe, by zabić nas z zimną krwią.
     – Nie chcę umierać – dziwię się, słysząc własny głos. Te słowa same, zupełnie nieświadomie wydobyły się z mojego ściśniętego dotąd gardła.
     – Nie pozwolę na to. Obiecuję.
     – Zostań – wołam, kiedy Ian staje przy wyjściowych drzwiach. Chłopak zawraca i z powrotem siada na moim łóżku. – I tak nie zasnę. Obejrzyjmy jeszcze jedno nagranie.
     Włączam play, a moim oczom ukazuje się arena skuta lodem. Takie warunki mogą spotkać również i nas. Pomimo przeciągłego ziewania, prostuję się i skupiam na obrazie. Ian dotyka mojej dłoni, a mnie po raz kolejny przechodzą dreszcze. Wiem, że ten gest zupełnie nic nie znaczy, ale w moim małym rozumku i tak rodzi się nadzieja.
     Kiedy usypiam, czuję, jak Ian całuje mnie w czoło, nieświadomy tego, że jeszcze nie całkiem pogrążyłam się we śnie.
     A szkoda. Bo ten przyjacielski gest zaczyna być naprawdę irytujący.

10 komentarzy:

  1. Początek rozdziału to prawdziwy majstersztyk. Ogromnie mi się podobało jak przedstawiłaś emocje bohaterki podczas pisania tego listu. To było mega realistyczne i bardzo wzruszające. Przy takich momentach można się z nią bardziej utożsamić i pojąć powagę sytuacji. Dobrze, że odczuwa strach, bo jest dzięki temu bardziej ludzka, ale z drugiej strony to ogromnie przykre, że ona nie wierzy w swoje zwycięstwo. Za wszelką cenę chce pomoc Ianowi w przeżyciu, co jest po prostu piękne, ale nie patrzy na siebie. To pożegnanie w liście bardzo na mnie podziałało... Widać, że z każdym dniem czuje się coraz gorzej, a ja jestem ogromnie ciekawa jak to się dalej potoczy. Bo cos czuję, że ta jej śmierć wcale nie będzie taka oczywista ;)
    Pozdrawiam! ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. No, nareszcie mamy chociaż jakąś większą wzmiankę o Yannicku! Nawet nie wiesz, jak nawet ten list mnie ucieszył, chociaż może nie powinien. Bo ogólnie był smutny i mam wrażenie, ze Iness jest święcie przekonana, ze umrze. Owszem, prawdopodobieństwo jest wysokie, ale co będzie, jeśli to Ian odpadnie? Niby ma go chronić, ale przecież wszystko może się wydarzyć! Mogą natrafić na jakieś pułapki, ktoś może ich zaskoczyć, a wtedy po nim! Iness musi być bardziej pewna siebie, chociaż i tak ją podziwiam, że w całej tej sytuacji nie poddała się jeszcze, bo ja pewnie bym się załamała, zwłaszcza po obejrzeniu tego nagrania. Trochę się tam pogubiłam, bo te wszystkie bezimienne postacie trochę mi się mieszały, ale czytałam wieczorem i może to dlatego.
    Szczerze mówiąc to marzy mi się taki rozdział z perspektywy Yannicka, kiedy odbiera i czyta ten list xD
    Weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może zrobię tutaj wielki spojler, ale będzie rozdział z perspektywy Yannicka! To na pewno. Jednak nie należy się go szybko spodziewać, bo na razie akcja będzie oscylować wokół trybutów wylosowanych na igrzyska.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  3. Zgadzam się z Sekretną i także muszę przyznać, że bardzo się cieszę, że nareszcie zaczyna się COŚ z Yannickiem, bo już zaczynało mi go brakować. Jestem ciekawa jakie działania podejmie chłopak i oczywiście jak Iness poradzi sobie na szkoleniu. No i tajemniczy wygląd areny... Cóż, muszę przyznać, że nie mogę doczekać się następnego rozdziału!
    PS Jaka to muzyka, która włącza się gdy wejdzie się na stronę? Bardzo ładny kawałek :)
    Pomysłów życzę
    Majka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muzyka włącza się losowo, więc nie wiem, o który utwór Ci chodzi, bo nie zawsze jako pierwszy leci ten sam. Przy niektórych piosenkach są tytuły, a pozostałe to melodie z Czasu Honoru. :)

      Usuń
    2. Po prawej stronie w menu odtwarzacza są numery dla każdej piosenki, więc jak mi go podasz, to podeślę link. ;)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  4. Ten list jest genialny! To słodkie, że Iness chce by Ian przeżył nawet za cenę jej własnego życia. Ian też jest przeuroczy. Uwielbiam ich. ,,Pragnę byś pomścił moją śmierć", Iness nie użala się nad sobą i chyba za to ją lubię. Postawiła sobie na cel uratowanie Iana i tak naprawdę tylko to się dla niej liczy. Idzie na przód. Będzie rozdział z perspektywy Yannicka :D Jeeej :D ...i teraz mi przyszedł nowy pomysł do głowy, że Yannick będzie próbował wyciągnąć Iness z areny (jakoś :P) ...mam jeszcze pytanie co się stało z Galem? Też jest więziony przez Kapitol?

    OdpowiedzUsuń
  5. Podoba mi się to, jak przedstawiłaś pisanie listu przez Iness. Było dość emocjonalne. Co prawda wydaje mi się, że mogłaby napisać też do swojej matki. Skoro jednak nie czuła się na siłach do tego... Najważniejsze, ze w pewnym sensie może skontaktować się z bliskimi. To naprawdę wielki dar, zwłaszcza kiedy człowiek jest przekonany o swojej śmierci. Osobiście jednak wydaje mi się, że dziewczyna ma więcej sposobności do przetrwania niż jej się wydaje. Mam wrażenie, że te igrzyska nie będą przebiegać normalnie, no i nie będą tak do końca polegać na krwawej masakrze, którą sugerują. Jak będzie naprawdę? O tym się przekonam, gdy do nich dojdzie. Tymczasem pozostało jeszcze sporo dni treningu. Jestem ciekawa, jak będzie przebiegał... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Może trybut z dziewiątki to krewny mentorki Iness? Bo chyba nie jej syn, prawda?
    Pytałaś z kim widzielibyśmy sojusze. Ja jestem głównie ciekawa chłopców, którzy wyrazili bunt przy kamerach, Iness mogłaby z nimi się dogadać. A Ian byłby zazdrosny o nią, bo mnie też zaczynają denerwować jego przyjacielskie gesty :):)
    List był fajnie napisany, ciekawa jestem o czym pomyśli Yannick gdy go przeczyta. Mnie byłoby bardzo przykro i płakałabym. Ale on, wiadomo, to chłopak, nie wiem też co czuje do głównej bohaterki.
    Dobrze, że Iness ma ojca, który chce jej pomóc :) Zawsze to jakieś wsparcie.
    Błąd w tekście:
    samotnie wędrowali śród pól
    wśród
    Bardzo fajnie się rozkręca. Już nie mogę doczekać się szkolenia.
    Kiedy następny rozdział?
    Pozdrawiam

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety rozdziały będą się pojawiać rzadko, ponieważ jestem na studiach i trochę kiepsko stoję z czasem. Mam jednak nadzieję, że zarówno Ty, jak i inni czytelnicy zostaną ze mną mimo tych poślizgów. :)
      ps. dzięki za znalezienie błędu. :)

      Usuń

Każdy komentarz motywuje mnie do dalszej pracy i uświadamia mi, że wejścia na bloga nie są efektem przypadku, lecz rzeczywistym zainteresowaniem moją pracą.
Jeśli czytasz, pozostaw w komentarzu krótki wpis. Choćby miało to być zwykłe słowo „przeczytałem".