Pan McWhite wręczył Janie szpadę i lekko popchnął ją w
kierunku planszy. Kiedy ta odwróciła się za siebie, zobaczyła, że
Kyra mocna zaciska kciuki i porusza ustami wymawiając bezgłośne:
powodzenia.
Janie westchnęła. Stanęła na planszy, na tak zwanej linii postawy szermierczej i skinęła głową w stronę przeciwniczki. Była nią rudowłosa wampirzyca z pierwszej klasy - Lauren. Na znak sędziego obie dziewczyny mocniej ścisnęły w dłoniach rękojeści, przygotowując się tym samym do pierwszego starcia. Janie wykorzystała jeszcze jedną chwilę, by sprawdzić, czy wszystkie elementy osłaniającej ją zbroi są aby na pewno na właściwych miejscach.
Z ust sędziego padło hasło oznaczające początek walki. Lauren wykorzystała pierwszą chwilę i bezproblemowo dotknęła szpadą boku Janie. Ta, zaskoczona szybkością przeciwniczki, odskoczyła do tyłu, ale nie przeszła do kontrataku. W ten sposób rudowłosa wampirzyca zdobyła pierwsze sześć punktów.
Weź się w garść, nakazała sobie Janie, ale jej wyobraźnia zaczęła płatać figle. Widziała zabitego Hertoga, padającego na kolana i proszącego o litość. Widziała upływające z niego życie, krew i rozpaczliwie łapany ostatni oddech.
- Janie! Weź się w garść - ktoś z trybun wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła wymachującą rękami Kyrę. W tym samym czasie poczuła koniec szpady na swoich plecach. Tabela wyników wskazywała teraz jedenaście do zera.
Ona jest bezpieczna, zapewniła siebie Janie, lecz to nie pomogło. Wiedziała, że wszystkie przygotowania Grupy Specjalnej zmierzają ku jednemu. Ku walce, rozlewowi krwi i ku śmierci. Bez względu na to, jak okrutny byłby przeciwnik, Janie nigdy nie zdobyłaby się na odebranie komuś życia.
- Koniec starcia. Piętnaście do zera dla Loren Monasterio - odezwał się pan McWhite.
Janie odłożyła szpadę na bok i podała dłoń przeciwniczce. Z niemałym trudem wyswobodziła się ze zbroi i ze stoickim spokojem przyjęła na siebie krytykę instruktora szermierki. Starała się zignorować uszczypliwe uwagi innych, choć wymagało to nie lada samokontroli.
Tymczasem na planszy pojawiła się Reed, która już po kilku chwilach dowiodła swego sprytu, kończąc grę z wynikiem piętnaście do czterech.
- Dałem ci wygrać, bo jesteś dziewczyną - powiedział Ryan, podając przeciwniczce rękę. Reed w odpowiedzi dała mu kuksańca w bok.
- Wierzę. Prawie.
Janie westchnęła. Stanęła na planszy, na tak zwanej linii postawy szermierczej i skinęła głową w stronę przeciwniczki. Była nią rudowłosa wampirzyca z pierwszej klasy - Lauren. Na znak sędziego obie dziewczyny mocniej ścisnęły w dłoniach rękojeści, przygotowując się tym samym do pierwszego starcia. Janie wykorzystała jeszcze jedną chwilę, by sprawdzić, czy wszystkie elementy osłaniającej ją zbroi są aby na pewno na właściwych miejscach.
Z ust sędziego padło hasło oznaczające początek walki. Lauren wykorzystała pierwszą chwilę i bezproblemowo dotknęła szpadą boku Janie. Ta, zaskoczona szybkością przeciwniczki, odskoczyła do tyłu, ale nie przeszła do kontrataku. W ten sposób rudowłosa wampirzyca zdobyła pierwsze sześć punktów.
Weź się w garść, nakazała sobie Janie, ale jej wyobraźnia zaczęła płatać figle. Widziała zabitego Hertoga, padającego na kolana i proszącego o litość. Widziała upływające z niego życie, krew i rozpaczliwie łapany ostatni oddech.
- Janie! Weź się w garść - ktoś z trybun wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła wymachującą rękami Kyrę. W tym samym czasie poczuła koniec szpady na swoich plecach. Tabela wyników wskazywała teraz jedenaście do zera.
Ona jest bezpieczna, zapewniła siebie Janie, lecz to nie pomogło. Wiedziała, że wszystkie przygotowania Grupy Specjalnej zmierzają ku jednemu. Ku walce, rozlewowi krwi i ku śmierci. Bez względu na to, jak okrutny byłby przeciwnik, Janie nigdy nie zdobyłaby się na odebranie komuś życia.
- Koniec starcia. Piętnaście do zera dla Loren Monasterio - odezwał się pan McWhite.
Janie odłożyła szpadę na bok i podała dłoń przeciwniczce. Z niemałym trudem wyswobodziła się ze zbroi i ze stoickim spokojem przyjęła na siebie krytykę instruktora szermierki. Starała się zignorować uszczypliwe uwagi innych, choć wymagało to nie lada samokontroli.
Tymczasem na planszy pojawiła się Reed, która już po kilku chwilach dowiodła swego sprytu, kończąc grę z wynikiem piętnaście do czterech.
- Dałem ci wygrać, bo jesteś dziewczyną - powiedział Ryan, podając przeciwniczce rękę. Reed w odpowiedzi dała mu kuksańca w bok.
- Wierzę. Prawie.
Dziewczyna dołączyła do Kyry i biorąc ją pod rękę, wyszła na
zewnątrz. Dziwnym zbiegiem okoliczności wpadła prosto na Jake'a.
- Cześć - odezwała się beznamiętnie i spróbowała go wyminąć. Chwilę potem wzięła głęboki wdech i odwróciła się z powrotem.
- Dziś nie będzie mnie na próbie. Umówiłam się z Ryanem na... na kawę w Ola's. Mam nadzieję, że poradzicie sobie bez nas - uśmiechnęła się i zaczęła podążać wzrokiem za grupką wychodzących z hali uczniów. Kiedy zobaczyła Ryana, pomachała mu z udawanym entuzjazmem i przecisnęła się w jego stronę.
Kogo ja próbuję oszukać?
Kyra odczekała jeszcze chwilę, rozglądając się w poszukiwaniu Janie, ale kiedy drzwi zamknęły się za ostatnią osobą, wzruszyła ramionami i pociągnęła Jake'a za sobą.
- Cześć - odezwała się beznamiętnie i spróbowała go wyminąć. Chwilę potem wzięła głęboki wdech i odwróciła się z powrotem.
- Dziś nie będzie mnie na próbie. Umówiłam się z Ryanem na... na kawę w Ola's. Mam nadzieję, że poradzicie sobie bez nas - uśmiechnęła się i zaczęła podążać wzrokiem za grupką wychodzących z hali uczniów. Kiedy zobaczyła Ryana, pomachała mu z udawanym entuzjazmem i przecisnęła się w jego stronę.
Kogo ja próbuję oszukać?
Kyra odczekała jeszcze chwilę, rozglądając się w poszukiwaniu Janie, ale kiedy drzwi zamknęły się za ostatnią osobą, wzruszyła ramionami i pociągnęła Jake'a za sobą.
*
- Janie, zostań na chwilę - pani Malarkey złapała uczennicę za
ramię. Odczekała chwilę, aż wszyscy Wybrani opuszczą halę, po
czym pełna zrezygnowania westchnęła.
- Co się dzieje? - spytała, nie czekając na odpowiedź. - Musisz się w końcu przełamać. To nie jest kwestia wyboru. To przeznaczenie. Obowiązek. Sprawa życia lub śmierci...
- Śmierci... - przerwał jej cichy głos.
Pani Malarkey odczekała, aż Janie doda coś jeszcze, lecz na próżno.
- Cóż... podjęła, splatając ze sobą dłonie - rozumiem, że jest ci ciężko. Może postaraj się nie myśleć o prawdziwej walce. Rozluźnij się i weź pod uwagę to, co liczy się w danej chwili. Tu i teraz. Wbrew pozorom, to nie jest takie trudne...
- Mordowanie nie jest trudne? - oburzyła się Janie. - Takie słowa może wypowiedzieć tylko ktoś pozbawiony serca.
- Janie, kochanie... - odezwała się pani dyrektor, niemalże matczynym tonem.
- Nie! - przerwała jej nastolatka. - Przepraszam, ale rezygnuję. Tak. Wiem, czym to grozi. Nawet śmiercią. Ale czy jedno ludzkie istnienie stanowi dla was jakąś różnicę? No więc właśnie. Jestem gotowa ponieść wszelkie konsekwencję. A swoją drogą... Pewnie Amandę także zamordowaliście, bo stała się dla was niewygodna. Upozorowane samobójstwo niepoczytalnej dziewczyny. Sprytnie.
Janie pożałowała swoich słów, gdy tylko zostały wypowiedziane. Ale było już za późno. Po policzkach pani Malarkey zaczęły płynąć łzy.
- Przepraszam. Nie miałam na myśli... Ja po prostu chciałam...
- To nie jest twoja wina - pani Malarkey z ledwością wymówiła te słowa, ocierając prawą ręką zabłąkaną łzę. - Nie płaczę z powodu twoich słów. Po prostu w mojej głowie ponownie pojawił się ten obraz...
Janie przez chwilę zastanawiała się o czym mowa.
- To pani ją wtedy znalazła? - spytała nagle olśniona, jednocześnie zastanawiając się, czy wypada jeszcze drążyć ten temat.
Nauczycielka ponuro kiwnęła głową.
- Nie ma na świecie większego bólu, niż ten, który czuje się w chwili, gdy widzisz na szubienicy ciało. Ciało własnego dziecka. To pewnie dlatego nie mam serca. Odebrano mi je wraz z moją Amandą.
- Przepraszam, tak mi przykro. Nie powinnam nigdy wypowiadać tych słów - Janie wiedziała, że już do końca życia nie wybaczy sobie swojego zachowania. Jak mogła oskarżyć nauczycielkę o morderstwo własnego dziecka? I to w takich okolicznościach? To, że wcale nie znała sytuacji, w tym momencie nie miało najmniejszego znaczenia.
- Od tamtej pory nie mam żadnych zahamowań, by zabić sprawców tego wszystkiego - pani Malarkey pociągnęła nosem i wyjęła z torebki kolejną chusteczkę. Przez dłuższy czas nie potrafiła zapanować nad drżeniem rąk. Wyglądała mizernie, ale pomimo tego, jej oczy były pełne nienawiści.
Janie bez słowa wyszła na zewnątrz, zostawiając nauczycielkę sam na sam ze swoimi myślami. Dopiero siadając na drewnianej ławce, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać...
Nigdy nie wybaczę sobie tych słów...
Jestem ciekawa waszych spekulacji na temat tego, co będzie dalej ;)
- Co się dzieje? - spytała, nie czekając na odpowiedź. - Musisz się w końcu przełamać. To nie jest kwestia wyboru. To przeznaczenie. Obowiązek. Sprawa życia lub śmierci...
- Śmierci... - przerwał jej cichy głos.
Pani Malarkey odczekała, aż Janie doda coś jeszcze, lecz na próżno.
- Cóż... podjęła, splatając ze sobą dłonie - rozumiem, że jest ci ciężko. Może postaraj się nie myśleć o prawdziwej walce. Rozluźnij się i weź pod uwagę to, co liczy się w danej chwili. Tu i teraz. Wbrew pozorom, to nie jest takie trudne...
- Mordowanie nie jest trudne? - oburzyła się Janie. - Takie słowa może wypowiedzieć tylko ktoś pozbawiony serca.
- Janie, kochanie... - odezwała się pani dyrektor, niemalże matczynym tonem.
- Nie! - przerwała jej nastolatka. - Przepraszam, ale rezygnuję. Tak. Wiem, czym to grozi. Nawet śmiercią. Ale czy jedno ludzkie istnienie stanowi dla was jakąś różnicę? No więc właśnie. Jestem gotowa ponieść wszelkie konsekwencję. A swoją drogą... Pewnie Amandę także zamordowaliście, bo stała się dla was niewygodna. Upozorowane samobójstwo niepoczytalnej dziewczyny. Sprytnie.
Janie pożałowała swoich słów, gdy tylko zostały wypowiedziane. Ale było już za późno. Po policzkach pani Malarkey zaczęły płynąć łzy.
- Przepraszam. Nie miałam na myśli... Ja po prostu chciałam...
- To nie jest twoja wina - pani Malarkey z ledwością wymówiła te słowa, ocierając prawą ręką zabłąkaną łzę. - Nie płaczę z powodu twoich słów. Po prostu w mojej głowie ponownie pojawił się ten obraz...
Janie przez chwilę zastanawiała się o czym mowa.
- To pani ją wtedy znalazła? - spytała nagle olśniona, jednocześnie zastanawiając się, czy wypada jeszcze drążyć ten temat.
Nauczycielka ponuro kiwnęła głową.
- Nie ma na świecie większego bólu, niż ten, który czuje się w chwili, gdy widzisz na szubienicy ciało. Ciało własnego dziecka. To pewnie dlatego nie mam serca. Odebrano mi je wraz z moją Amandą.
- Przepraszam, tak mi przykro. Nie powinnam nigdy wypowiadać tych słów - Janie wiedziała, że już do końca życia nie wybaczy sobie swojego zachowania. Jak mogła oskarżyć nauczycielkę o morderstwo własnego dziecka? I to w takich okolicznościach? To, że wcale nie znała sytuacji, w tym momencie nie miało najmniejszego znaczenia.
- Od tamtej pory nie mam żadnych zahamowań, by zabić sprawców tego wszystkiego - pani Malarkey pociągnęła nosem i wyjęła z torebki kolejną chusteczkę. Przez dłuższy czas nie potrafiła zapanować nad drżeniem rąk. Wyglądała mizernie, ale pomimo tego, jej oczy były pełne nienawiści.
Janie bez słowa wyszła na zewnątrz, zostawiając nauczycielkę sam na sam ze swoimi myślami. Dopiero siadając na drewnianej ławce, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać...
Nigdy nie wybaczę sobie tych słów...
Jestem ciekawa waszych spekulacji na temat tego, co będzie dalej ;)
Rozdział stosunkowo krótki, ale nie chciałam dodawać zbędnego
opisu na temat tego, że Kyra i Jake sobie grali, śpiewali i
układali kompozycję. Zapewniam was, że między nimi (jeszcze) się
nic nie wydarzyło. A fragment dotyczący Cassie zostawię sobie na
potrzeby rozdziału dziesiątego (chyba, że mi się coś odwidzi,
więc nic nie obiecuję).
Trzymajcie się ciepło ;*
Trzymajcie się ciepło ;*
Oj moja biedna, nieszczęśliwa Reed :c Nadal jestem przeciwko Jake'owi i Kyrze. No aż mnie nerwica bierze, biedna Reed! :cc
OdpowiedzUsuńWspółczuję tej Malarkey, na pewno to musiało być okrutnie ciężkie ;-; a Janie strzeliła wielką gafę. Jednak pod wpływem emocji tak się dzieje. Biedna, straszny ma mętlik, jest za delikatna na mordowanie z zimną krwią! Ciekawa jestem jak się u niej te sprawy potoczą. Będzie się zmuszać do walki, a potem opłakiwać najmniejsze zadraśnięcie? Może jednak na prawdę odejdzie? A może zmieni się w bezduszną maszynę do zabijania... Janie morderca? :-:
No nie wysiedzę! Koniecznie chcę poznać dalszą akcję ;3 zwłaszcza między Cassie i Chrisem, a także Reed/Kyra i Jake :3 Ciekawa jestem do czego to wszystko prowadzi. Zabiją ich wszystkich, czy tak? A może atak i przygotowania i wszystkie próby spełzną na niczym? ;_;
Weny! Pisz szybciutko c:
~ no-rules-in-my-world.blogspot.com
O Cassie coś będzie w następnym rozdziale, w nagrodę za to, że pominęłam ją w tym rozdziale. Co do Janie i jej zahamowań, to nic nie mogę zdradzić. O Reed się nie martw - jest silna i z pewnością sobie poradzi. Samotna nie będzie - to na pewno. ;)
UsuńTaki trójkącik się robi.. Reed, Kyra i Jake. Czekam jak to się rozwinie :)
OdpowiedzUsuńMój Boże, nie dziwię się Janie. Sama na jej miejscu miałabym te same problemy. No bo jak można najcenniejszy skarb - życie? Fakt, trochę ją poniosło. Nie powinna obwiniać nauczycielki o morderstwo. Ale każdy czasem palnie coś nie myśląc..
Chcę Cassie i Christiana! Oczekuję dłuuugiego rozdziału o nich :D
Czekam :3
swiat-dnia-i-nocy.blogspot.com
Będzie, będzie. Jeden rozdział przeznaczę tylko dla nich, obiecuję (tylko nie wiem jeszcze, który).
Usuńps. Gratuluję. Jesteś właścicielką setnego komentarza na tym blogu. xD
Taaaak! Kolejny rozdział, akurat na osłodę dnia :3 A dzień mam okropny, bo powiedz mi: Jak można rozchorować się tuż przed weekendem?! Ech, pewnie w poniedziałek będę na tyle zdrowa, że pójdę do szkoły... No i na co mi ta choroba? XD
OdpowiedzUsuńW każdym bądź razie Twój rozdzialik poprawił mi zdecydowanie humor, chociaż krótko trochę było ;___; No, ale czasem tak jest, że czujesz, że w tym momencie trzeba zakończyć, więc nie mam tego za złe ^^ Mi też, podobnie jak innym czytelnikom, zaczęło brakować Cassie, dlatego tym bardziej nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów. Błagam Cię, powiedz, że Reed nie odpuści sobie tak łatwo Jake'a. Oni mi do siebie strasznie pasują! Nie mogę się doczekać rozwinięcia tego wątku. No i czy Janie też sobie znajdzie jakiegoś amatora, czy też bardziej skupi się na innych sprawach? W głowie mam milion możliwych sytuacji i niecierpliwie oczekuję kolejnych części :3
Pozdrawiam
~Arcanam~
Z jednej strony piszę krótko, bo wiem, że długa treść zniechęca wielu czytelników (jeśli chodzi o blogi). Z drugiej zaś jest tak jak mówisz - to zależy od tego, w którym momencie chcę skończyć. Cieszę się niezmiernie, że mój rozdział poprawił Ci humor ^^ Ale Ty chociaż w weekend siedzisz w domu - ja dopiero co wróciłam ze szkoły. Dobrze też, że masz w głowie wiele możliwych opcji. Dzięki temu wiem, że ten blog jest choć trochę nieprzewidywalny ;)
UsuńŻyczę powrotu do zdrowia już dzisiaj! :)
Reed, Kyra, Jake - robi się ciekawie !
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nic o Cassie nie było ;c
ale mam nadzieję że w następnym o niej wspomnisz :)
Ogólnie rozdział był bardzo fajny :D
Miło i lekko się go czytało, taka odskocznia od życia codziennego ;3
Ami ♥
przepraszam, że Ci tu spamuję, ale nie masz spamownika! :)
OdpowiedzUsuńNa dożynkach rozpoczynających siedemdziesiąte trzecie Igrzyska Śmierci na trybutkę zgłasza się szesnastoletnia Taylor Cassidy, i nikt właściwie nie ma zielonego pojęcia, dlaczego. Jak powtarza jej mentorka, Elsa Kendrick, dziewczyna nie jest ani ładna, ani silna, ani przesadnie sprytna, i przypuszczalnie, jeśli nie zdobędzie sympatii sponsorów, zginie pierwszego dnia. A Taylor wcale nie uśmiecha się pomysł zdobywania czyjejkolwiek sympatii, szczególnie Kapitolińczyków, którymi jawnie gardzi. Swojej mentorce mówi wprost – nie zgłosiła się po to, aby wygrać igrzyska, tylko, aby uświadomić mieszkańcom Kapitolu, że nie wszyscy będą grali tak, jak im się zagra – nawet w obliczu nieuchronnej śmierci.
pozdrawiam, i zapraszam serdecznie! [73-hunger]
O jeju jeju kiedy będzie next ? Bo juz sie nie moge doczekać :D !!
OdpowiedzUsuńCo najmniej za kilka dni, także trzymam jeszcze w niepewności ;)
Usuń